GUITARRIZER
Wygląda na to, że dźwięki z Seattle i muzyka alternatywna rozgościły się na dobre. Logicznym jest, że w środkach masowego przekazu i w mediach głównego nurtu miłośnik melodyjnego rocka nie ma czego szukać. Pozostaje zatem wertowanie fachowej prasy, zapoznawanie się z opiniami kolegów o podobnym guście i wertowanie półek sklepów muzycznych w miejscowości własnej i na wyjeździe. Mimo ciężkich czasów, nadal jest w czym wybierać, nadal można nacieszyć ucho miłymi dźwiękami. Do zestawienia najlepszych wydawnictw roku 1994 wybrałem następujące pozycje:
1. Tony MacAlpine - Premonition
Mimo iż Tony MacAlpine miał już w swojej karierze kilka naprawdę niezłych krążków, z dotychczasowych dzieł najbardziej przypadło mi do gustu właśnie "Premonition". Brzmienie jest tu ostrzejsze niż wcześniej, kompozycje zrobiły się przez to jakby bardziej metalowe. Jeszcze jedna cegiełka umacniająca pozycję Shrapnel Records w niszy gitarowych albumów instrumentalnych.
2. Dream Theater - Awake
Po genialnym "Images And Words", którego mógłbym słuchać chyba bez końca, przyszedł "Awake". Mimo iż nagrania Teatru Snów są nadal melodyjne, zaczyna być słychać większe ciągoty ku progresywnemu metalowi (wcześniej było sporo wpływów melodyjnego hard rocka i rocka progresywnego). Nowe wcielenie Dream Theater też mi odpowiada. Solidny zestaw utworów, niemal bezkonkurencyjny tego roku.
3. Blues Saraceno - Hair Pick
Znakomity gitarzysta jak zwykle nie zawodzi i dostarcza kolejnej dawki gustownego, gitarowego wymiatania. Stylistycznie materiał plasuje się gdzieś pomiędzy melodyjnym debiutem "Never Look Back" i pomysłowym "Plaid". Artykulacja, frazowanie, perfekcja wykonania, melodie, brzmienie, wszystko jest tu świetne, ale album mógbły być dłuższy.
3. Lionsheart - Pride In Tact
Hard rockowa ekipa Steve'a Grimmetta w zasadzie zaczyna, gdy inni już zwijają interes. Doskonały następca doskonałego debiutu, choć z nieco mniej dopieszczonym studyjnie brzmieniem. Za pełne energii numery takie jak "Deja Vu" czy "I Believe In Love" łatwo pokochać płytę od pierwszego usłyszenia. Świetna robota, chłopaki, oby tak dalej!.
5. Yngwie Malmsteen - The Seventh Sign
Tego pana chyba przedstawiać nie trzeba, w końcu zadziwia nas swoją neoklasyczną pirotechniką od wielu lat. Tutaj prezentuje mieszankę kawałków spomiędzy hard rocka ("I Don't Know"), power metalu ("Never Die"), blues rocka ("Bad Blood") i nawet doom metalu ("Pyramid Of Cheops"), więc niemal każdy znajdzie coś dla siebie.
6. Fates Warning - Inside Out
Płyta w gruncie rzeczy dość podobna do kapitalnego "Parallels", chociaż może nieco mniej przebojowa, chciałoby się rzec - nieco mniej komercyjna. Myślę, że gdy ktoś polubił poprzedniczkę, do tego krążka też się szybko przekona. Najlepsze utwory to moim zdaniem "Down To The Wire", "Shelter Me" i "Pale Fire".
7. Jaded Heart - Inside Out
Bardzo solidny debiut Niemców z Jaded Heart. Mimo iż liczba melodyjnych wydawnictw z pogranicza hard rocka lat '80 i AOR-u wraz z ustaniem mody na takie granie systematycznie spada, "Inside Out" zdaje się sobie nic z tego faktu nie robić i nadal próbuje dogodzić fanom tej muzy. Na sklepowych półkach rzadko bywa, więc bierzcie, gdy tylko znajdziecie.
8. Mercyful Fate - Time
Muszę przyznać, że Mercyful Fate w tej bardziej melodyjnej odsłonie niż klasyczne jak najbardziej mi odpowiada. Po rajcownym "In The Shadows" dostajemy w zasadzie równie dobre "Time". Dla fanów głosu Kinga rzecz bezwzględnie obowiązkowa, dla miłośników hard rocka z elementami "operowymi" również co najmniej wskazana.
9. Savatage - Handful Of Rain
Po śmierci doskonałego wioślarza Crissa Olivy (zawsze uwielbiałem jego solówki) na szczęście nie trzeba było długo czekać na kolejne dzieło Savatage. Zespół znalazł jego następcę w osobie innego geniusza gitary - Aleksie Skolnicku. Byli tacy, co narzekali na nowy krążek, jak dla mnie jest on jednak równie dobry jak kilka wcześniejszych, a byłby lepszy bez otwierającego go nagrania "Taunting Cobras".
10. Megadeth - Megadeth - Youthanasia
Miejsce nr 9 zarezerwowałem sobie dla thrashowej formacji Mustaine'a, która w gruncie rzeczy w strukturach utworów i tak przejawia hard rockowe ciągoty. Ten album zdaje się nie być już tak przebojowy jak "Countdown To Extinction", ma więcej wypełniaczy, ale nadal wystaje wysoko ponad panującą przeciętność. Jest przy okazji bardziej rytmiczny.
11. Frontline - The State Of Rock
Na debiut załogi Frontline trzeba było czekać kilka lat (grupa powstała w 1989 r.), za to efekt końcowy zwala z nóg. Nadzwyczaj zgrabne połączenie melodyjnego hard rocka z AOR-em, ciekawe partie gitar rytmicznych i klawiszy, dobre linie wokalne i udane gitarowe solówki. Gatunkowo nic nowego, ale zmajstrowane na poziomie i zarazem unikatowe w dzisiejszych czasach.
12. Running Wild - Black Hand Inn
Piraci z Hamburga nagrali cały szereg udanych płyt, co w sumie wyszło tylko nielicznym wykonawcom. "Black Hand Inn" oczywiście do tego szeregu należy. Można narzekać, że to powtarzalna formuła, ale sprawdzonej formuły się (podobno) nie zmienia. Niech tak zostanie.
13. Marty Friedman - Introduction
Marty znany jest jako gitarowy wymiatacz, bo wymiatał w Cacophony, na swoim pierwszym krążku solowym i w Megadeth. jakby na przekór i by ten wizerunek nieco zmienić, muzyk wydał epicki album "Scenes". "Introduction" to jego naturalna kontynuacja, tyle że klimatycznie bardziej ponura.
14. Annihilator - King Of The Kill
Coraz mniej thrashu, coraz więcej heavy metalu w muzyce Annihilatora, choć łagodniejsze brzmienia trafiały się już wcześniej. Do tego dochodzi kolejna zmiana persony za mikrofonem i teraz obsługuje go sam Jeff Waters; w zasadzie chwycił za wszystko poza perkusją. Kolejny klasyk w dyskografii tej kanadyjskiej ekipy.
15. Pride & Glory - Pride & Glory
Podobno z założenia miało to brzmieć inaczej niż gra Zakka Wylde'a w szeregach Ozzy'ego Osbourne'a i założenie to zostało osiągnięte. Mamy tutaj taki southern rock / metal, ale i tak czuć styl gry Zakka. Promowane teledyskiem "Losin' Your Mind" robi spore wrażenie.
16. Queensrÿche - Promised Land
Minęło kilka lat od wydania ultramelodyjnego "Empire" i czuć, że tutaj już tak melodyjnie nie będzie. Znak czasów, ale nie jest to też grunge czy modern rock, po prostu bardziej ponure oblicze Queensrÿche. Wchodzi wprawdzie dopiero po kilku odsłuchach, a jednak wchodzi.
17. Black Sabbath - Cross Purposes
Jeszcze jedno dzieło Black Sabbath, koło którego nie można przejść obojętnie. Na wokalu po odejściu Dio ponownie znalazł się Tony Martin. Materiał jest spójny i konkretny, choć można mu zarzucić, że już nie tak melodyjny i przebojowy jak pamiętne "The Eternal Idol" i "Headless Cross".
18. Slayer - Divine Intervention
Zmienił się perkusista, bębny obsługuje teraz Paul Bostaph, na szczęście jego styl gry jest podobny do Dave'a Lombardo, więc muzyka na tym nie cierpi. To dalej thrash metalowy Slayer, jakiego lubimy. Utwory mogłyby być wprawdzie lepsze, a tym bardziej brzmienie, które uległo niestety deterioracji.
19. Terrorvision - How To Make Friends And Influence People
Trzeba przyznać, że drugi album w dyskografii Terrorvision jest przebojowy. Wprawdzie podobieństwa do Chumbawamba i Offspring mogą odpychać, ale nie brak też dobrego rock'n'rolla i poczucia humoru, co idzie na plus. Dodatkowy plus za fajne nagrania singlowe.
20. Cinderella - Still Climbing
Cieszy fakt, że Cinderella nie nagrała w swojej karierze płyty definitywnie słabej. "Still Climbing" to udany powrót Kopciuszka i naturalna kontynuacja "Heartbreak Station", więc nie będzie rozczarowań. Z minusów, utwory mogłyby bardziej różnić się od siebie.
Na szczęście powyższy zestaw smakowitości nie wyczerpuje jeszcze menu, jakim uraczył nas rok 1994. Na szybkiego, z pamięci, z dobrych wydawnictw przychodzą mi jeszcze na myśl wydawnictwa takich formacji jak Bruce Dickinson, Hypocrisy, Mötley Crüe, Axel Rudi Pell, Dangerous Toys, Soundgarden, Danzig, Gotthard, Shy, Tyketto, Stratovarius i Widowmaker.