Grave Digger - Return Of The Reaper

Grave Digger - Return Of The Reaper

Wydawca: Napalm Records
Rok wydania: 2014

  1. Return Of The Reaper
  2. Hell Funeral
  3. War God
  4. Tattooed Rider
  5. Resurrection Day
  6. Season Of The Witch
  7. Road Rage Killer
  8. Dia De Los Muertos
  9. Satan's Host
  10. Grave Desecrator
  11. Death Smiles At All Of Us
  12. Nothing To Believe

Skład: Chris Boltendahl - śpiew, chórki; Axel Ritt - gitary; Jens Becker - gitara basowa; Stefan Arnold - perkusja i instrumenty perkusyjne; H.P. Katzenburg - instrumenty klawiszowe

Produkcja: Grave Digger

Czasy są takie, że ciężko jest śledzić każdy jeden zespół i każdą jedną płytę. Ofiarą tych czasów w moim przypadku jest Grave Digger, który doczekał się już siedemnastego krążka studyjnego. Poprzedniego albumu nie słyszałem wcale, a dwie jeszcze wcześniejsze płyty pamiętam jak przez mgłę... W ramach pokuty zapuszczam sobie właśnie Return Of The Reaper.

Jak to często w heavy metalu bywa, album rozpoczyna się od dobranego pod sytuacje intro i w tym wypadku jest to tytułowe Return Of The Reaper. Jakieś odgłosy zbliżającej się burzy, na tym tle słychać odgrywanego na klawiszach "Marsza Żałobnego" w formie nieco zniekształconej, potem nadjeżdża jakaś kareta, ktoś nagle zaczyna przeraźliwie krzyczeć, wchodzi reszta zespołu i nagle... jakby ktoś brutalnie zatrzymał płytę winylową. Hell Funeral (obrazowane zresztą teledyskiem) od razu bez wytchnienia prze do przodu w szaleńczym tempie i z riffem podobnym do The Uninvited Guest Mercyful Fate. Pan Axel Ritt to chyba nie tylko sprzęt odziedziczył po swoich poprzednikach, ale i transfuzję krwi po Lulisie przeszedł, bo brzmi jego gra jak w klasycznych dla Grave Diggera czasach. Ach, faktycznie, coś sobie przypominam, że właśnie powrót do tej epoki zespół przecież zapowiadał w wywiadach odnośnie tego wydawnictwa. Tak więc krążek zaczął się obiecująco, bo jest ostro, szybko i melodyjnie. No proszę, kolejne w secie War God na powitanie zapodaje nam flażolet na miarę pamiętnego Painkillera Judas Priest, a dalej zresztą da się słyszeć pewne echa All Guns Blazing czy Metal Meltdown, tu i ówdzie zahaczające o coś z repertuaru Accept. Oryginalności nie będzie tu ani krztyny, ale po prawdzie, wcale się na takową w przypadku tej kapeli nie nastawiałem. Miła zmiana klimatu wraz z nadejściem Tattooed Rider. Teraz muzycy grzmocą hard rocka, jak to miewali czasem w zwyczaju na przełomie lat '80 i '90. Bardzo fajne, chwytliwe chórki zaserwowano słuchaczom i numer od razu wpada w ucho. Jest więcej niż przyzwoicie. Szybki, galopujący Resurrection Day przypadnie do gustu fanom wczesnej Pantery i równie wczesnego Annihilatora. Ostre jak brzytwa brzmienie gitar i nieco zakręcone riffy to znak szczególny tej ścieżki. Promujące wydawnictwo nagranie Season Of The Witch jest cholernie dobre. Zaczyna się nieco tajemniczo, jak dekadę temu u Cornerstone, by zapodać w końcu riffy w stylu Pretty Maids sprzed dekad dwóch, a może już nawet trzech. Potem w zwrotkach Chris przypomina nam swoim głosem, że było też coś takiego jak Rammstein... Jak najbardziej odpowiednie zagranie, bo choć lubię szybkie numery, to nie przepadam, jak na płycie są tylko one i to w nadmiarze, a tak zawsze to jakaś odmiana. Road Rage Killer jest akurat szybszym kawałkiem, który na myśl przywodzi mi trochę niektóre galopady Włochów z DGM, tyle że tutaj nie ma tych charakterystycznych klawiszy. Za to gitarzysta próbuje kombinować ze zmianami rytmu, flażoletami i innymi pirotechnicznymi sztuczkami, za co zresztą plus dla niego. Dia De Los Muertos, dzień martwych lub zmarłych, powraca do wolniejszego tempem hard rocka, co nie znaczy, że brak mu mocy. Wypada nieźle, choć już nie robi takiego wrażenia jak Tattoed Rider, acz refren jest zacny. Szatański śmiech i rusza Satan's Host mocno inspirowany dokonaniami Motörhead. Tak więc mamy brudnego rock'n'rolla, do jakiego przyzwyczaił nas Lemmy, chociaż Kopacz Grobów gra tu bardziej melodyjnie. Utwór ten szybko wpada w ucho. Grave Desecrator przypomina nagrania kapeli z czasów mniej więcej Tunes Of War czy Kights Of The Cross i jest raczej dość przeciętny. Nie ma się nad czym rozwodzić. Za to Death Smiles At All Of Us jest już rzeczą bardzo konkretną. Świetny wstęp na klawiszach stylizowany na klawesyn, potem konkretny riff napędowy i wreszcie refreny wyśpiewywane jak przez jakichś piratów w portowej tawernie oraz zmyślna solówka. Koniec wydawnictwa to z kolei balladowe Nothing To Believe, które mogłoby być kierowane do fanów ballad Savatage, bo to całkiem podobna stylistyka. Może nie urzeka, ale daje się lubić.

Z pewnością ujmy album Grave Diggerowi nie przynosi, bo to bardzo solidne wydawnictwo. Przy pierwszym kontakcie może wydawać się nie tak dobre jak klasyczne krążki tej niemieckiej ekipy, ale przy kolejnych przesłuchaniach zaczyna się odkrywać pewne smaczki, które muzycy tu i ówdzie poukrywali. A to jakieś zagrywki klawesynowe, a to fajne chórki, a to wioślarz zagra coś bardziej nietypowego - takie rzeczy zawsze idą na plus. Polecam sympatykom heavy i power metalu.

Oficjalna strona zespołu: www.grave-digger-clan.com